– Polisa
………………….
Uchodzę za osobę kontrowersyjną i tak mam na wizytówce, a zachowałam się banalnie i postanowiłam uszczęśliwić swojego Klienta dodatkowym ubezpieczeniem, zamiast, jak zwykle wyjść z założenia, że „jakoś to będzie”.
Kiedy wykupowałam polisę przez Internet, jedną z możliwości była ta najdroższa.
Po zajrzeniu do „zakresu ochrony”- ogarnęła mnie euforia. Wszystko może się wydarzyć a nawet więcej i bez szemrania Ubezpieczyciel wypłaca kasę.
Przestałam żałować, że nie mają „black friday” proponowanego w konkurencji, a jednorazowa składka – przekracza granice przyzwoitości. Wyobraziłam sobie Anioła z rozpostartymi skrzydłami, chroniącymi przesyłkę, mnie,klienta i złe wszystko inne. Cudowna, spokojna atmosfera całego biznesu door to door.
Dopytywałam jeszcze o szczegóły na infolinii dla płacących – (zawsze to lepiej się upewnić) – nawet długo nie czekałam bo „do zapłacenia” byłam tylko ja i jakiś pan .
Druga infolinia – pękała w szwach bo była od reklamacji – ale my (z panem płacącym) spoko, aż do końca rozmowy.
Zapytałam, pamiętam, kiedy (ewentualnie) byłaby wypłata – gdyby (nie daj Boże) coś się z przesylką stało.
Pani Infolinia zdziwiła się uprzejmie i powiedziała, że jak się nic nie stało jeszcze, to dalej się też nic nie stanie.
Byłam ciekawa czy jest to wyjątkowy przypadek i czy w ogóle kiedykolwiek zaistniało coś takiego jak wypłata odszkodowania. Przy niej nie zaistniało.
Fajnie: bezkolejkowa obsługa, bo nikt nie ma o ochoty się doubezpieczać, a ja mam ochotę, za co zostałam nagrodzona podwójnie – bo w sekundę po rozmowie przyszedł mi na maila piękny certyfikat i ja go „szu” do Klienta i on mi podziękował i już razem byliśmy spokojni.
Przesyłka poleciała i o 6 rano dnia następnego zostałam poinformowana, że doleciała. Popsuta.
Od razu poinformowałam Ubezpieczyciela, wszak anielskie,wszechochronne skrzydła były rozpostarte do nadal.
Uroczy (tym razem) Pan Infolinia – po sprawdzeniu mi dokumentu tożsamości, zaprzeczył, jakoby od razu nastąpi wypłata i poprosił o cierpliwość – bo on musi wynająć rzeczoznawców i to oni stwierdzą czy popsuło się coś czy nie, bo my (klient, ja i odbiorca) to się nie znamy i może szkoda w ogóle nie miała miejsca. Miała i myślałam, że Pan Infolinia żartuje – więc się niestosownie zaśmiałam. Zapytałam, jakiż to rzeczoznawca może stwierdzić BARDZIEJ czy coś jest popsute – skoro gość który sprzedaje i gość który kupuje to już szczyt rzeczoznawstwa – ale nie wiedział. Nie wiedział też kiedy nastąpią oględziny i czy wystarczą zdjęcia – czy może konieczne będzie pojechanie hen daleko, żeby organoleptycznie stwierdzić stopień popsucia. Troszkę go spłoszyła moja ciekawość. Sam na sam z chichoczącą wariatką, pytającą nietaktownie „dlaczego”? i „kiedy?” Pożegnał się mile stwierdzeniem „oddzwonimy”.
Po paru dniach istotnie „zaturkotał” mój telefon, w którym Pani poinformowała mnie, że przyjdzie e-mail z dodatkowymi pytaniami.
Minęło parę tygodni.
Za oknem, pojawił się prawdziwy śnieżny pejzaż z dzieciństwa. Błękitny śnieg złocił się miejscami, na drzewach była puchata szreń, a na świerkach wisiały sopelki lodu.
Przyszedł upragniony mail z pytaniami od Ubezpieczyciela : co, gdzie,kiedy, czy na pewno, kto widział zdarzenie (czy ktoś w ogóle?), jaki jest mój rozmiar buta, klienta i odbiorcy klienta, czy mam pewność , że to chodzi o moją przesyłkę? , czy kiedyś już miałam coś popsutego, co? , czy mam dobrą pamięć?, ile mam lat? , klient ile ma lat?, odbiorca klienta ile ma lat? a czy kowalowego Antka kobity siostry syn to ma coś z tym wspólnego?, a jeśli ma to co? Itd. itp.
Odpowiadaliśmy na te pytania (razem z moimi braćmi niedoli) bardzo …rzetelnie i …rzeczowo.
Tu zwracam uwagę, że użyłam z okazji zbliżających się Świąt słów, nie oddających sytuacji faktycznej.
Gdy po 30 dniach przebrnęliśmy tę fazę wyjaśnień – machina ruszyła.
I tak naprawdę na rozstrzygnięcie czekamy z ciekawością do dziś. Pomimo rzekomego 14 dniowego, nieprzekraczalnego terminu zagwarantowanego przez Ubezpieczyciela.
Spuentuję to tak: „szkoda” jest ale – zdrowia i nerwów.
A za oknem widoki, których brakowało mi od dziecka. Ośnieżone dachy, dymy z kominów, ślady ptasich stópek, kończące się nagle, ulice zupełnie białe i wąwozy i suche oszronione trawy i badyle z białymi pomponikami.
Za oknem tłumy, niczym nie posypane chodniki i jezdnie. Zima zaskoczyła drogowców. Auta tańczą wyjąc silnikami, wszyscy padają jak kawki. Idą dwie panie, jedna bęc, druga ją podnosi i też bęc, pan bęc, z poślizgiem.
A ja nie bęc, bo nie zdążyłam się ubezpieczyć.
Wszystkim moim Klientom znanym i nie znanym, życzę zdrowia. Pieniądze można zarobić, gdy ono jest. Podobno nie warto niczego ubezpieczać…tak twierdzi mój ulubiony prawnik. Specjalista od ubezpieczeń.